Wywiad przeprowadzony w 2016 roku, opublikowany pierwotnie na blogu okiemwariatki.com.
KRZYSZTOF SUCHOWIERSKI o sobie:
Z wykształcenia ratownik medyczny. Z zamiłowania – podróżnik. W Rwandzie, Armenii i Gruzji uczył miejscowych nauczycieli w szkołach jak profesjonalnie udzielać pierwszej pomocy. W 2013 roku wyruszył latem z rodzinnego miasta do Białegostoku na Syberii. Pokonał na rowerze blisko dziewięć tysięcy kilometrów. Zimą 2014 roku odbył podróż życia – przejechał rowerem z południa na północ rosyjską republikę Sacha Jakucja. Za tę wyprawę został wyróżniony na Kolosach w kategorii wyczyn roku.
Jesteś marzycielem?
Krzysztof Suchowierski: Tak, zdecydowanie. Marzyłem już jako dziecko – to chyba wpływ przeczytanych książek. Uważam, że niektóre książki są bardzo niebezpieczne…
Na przykład?
Na przykład takie, które motywują, po przeczytaniu których wyznaczasz sobie cel i zaczynasz dążyć do jego realizacji. W moim przypadku to np. książki Jacka Pałkiewicza, który świetnie opisywał Syberię.
A o czym marzyłeś jako dziecko?
Zawsze chyba chciałem być leśnikiem. Lubię naturę, lubię sobie uciekać gdzieś poza miasto, do Puszczy Knyszyńskiej. Zdawałem nawet na studia do Warszawy na SGGW – nie dostałem się, ale i bez tego swój wolny czas spędzałem blisko przyrody, na wsi. Myślę, że wieś mnie też ukierunkowała. Rodzice nie mieli pieniędzy, by wysłać mnie na jakieś ferie czy wakacje, więc zabierali mnie do babci – zawsze bardzo mi się to podobało. Mimo, że miałem zaledwie 12-13 lat, pracowałem np. przy żniwach. Chodziłem też na grzyby, dziadek zabierał mnie nad rzekę, bo wieś leżała blisko Narwi. Będąc u drugiej babci zbierałem jagody, chodziłem na truskawki – te proste zajęcia dawały mi sporo frajdy. Myślę, że kontakt z przyrodą jest bardzo ważny – człowiek wtedy się uduchawia.
Ale zamiast leśnikiem, zostałeś podróżnikiem. Jak to się stało?
Jak już wspominałem – nie zdałem na studia i miałem dwuletnią przerwę w nauce, pracowałem wtedy w zakładach mięsnych. Zobaczyłem ofertę studiów na kierunku ratownictwo medyczne. Zawsze chciałem pomagać innym, więc zacząłem uczęszczać na zajęcia. W międzyczasie zająłem się wolontariatem, pracą z osobami niepełnosprawnymi, mieliśmy też zajęcia w hospicjum, ale los się do mnie nie uśmiechnął i nie mogłem znaleźć pracy w zawodzie.
Zastanawiam się skąd w Tobie ta potrzeba pomagania, bo żyjemy w czasach, gdy większość ludzi skupiona jest głównie na sobie i swoich potrzebach.
Tak to prawda, jesteśmy egoistami. Potrzeba pomagania… sam nie wiem, to chyba jest gdzieś w środku…
To kwestia wychowania?
Może miał znaczenie fakt, że wychowywałem się w wielodzietnej rodzinie, zawsze musiałem zajmować się młodszym rodzeństwem, pomagać. Taka jest moja natura i w tym kierunku chciałbym podążać. Moim przeznaczeniem nie są podróże, choć wszyscy mówią, że to powinienem robić. Ja widzę swoją przyszłość związaną z pomaganiem innym ludziom jako pielęgniarz, jako ratownik, pracownik organizacji humanitarnych.
Dzisiaj Twoje nazwisko kojarzone jest przede wszystkim z podróżami na Wschód, ale wcześniej przez pięć miesięcy byłeś w Afryce jako wolontariusz. Jak wyglądała Twoja praca?
To było bardzo fajne doświadczenie, Afryka to też ciekawy kontynent. W ogóle cała przygoda zaczęła się od kontaktu z moim kolegą Pawłem, z którym razem działaliśmy jako wolontariusze w Białymstoku. Paweł pojechał do Afryki kilka miesięcy wcześniej, wiedział, że mam problemy ze znalezieniem pracy, napisał projekt, który został zatwierdzony. Miałem trzy miesiące, żeby się przygotować. Podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, będąc na Woronicza, dostaliśmy od Jurka Owsiaka fantom i apteczki pierwszej pomocy, i pojechaliśmy.
Byłem w Rwandzie, kiedy przed wyjazdem szukałem tego kraju na mapie, nie mogłem go znaleźć – jest tak mały. Na pierwszy rzut oka – biednie to wygląda. Nocowałem w sierocińcu.
Praca wygląda tak, że jedzie się jeepem na obrzeża miasta i uczy się udzielania pierwszej pomocy w szkołach UNICEF-u. Na początku bardzo się obawiałem, bo nie znałem zbyt dobrze języka angielskiego, ale lubię wyzwania. Pomogła mi koleżanka Nina, zawsze znajdowała czas, choć grafik mieliśmy napięty.
A co Ci strzeliło do głowy, żeby pojechać na Syberię?
To przez te książki, o których wspominałem na początku. Marzyłem o zobaczeniu Syberii. Mieliśmy tam jechać z Pawłem, z którym byliśmy w Afryce. Mieliśmy też zabrać osobę, która wyszła z bezdomności. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło, ale ja nie porzucam moich planów. Pojechałem sam – zobaczyć Syberię i znajdującą się tam polską wieś Białystok, przeżyć przygodę, poznać ludzi.
Ale Ty jeszcze nie wróciłeś z tej pierwszej wyprawy, a już zostałeś zwerbowany na kolejną.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Rzeczywiście podczas pierwszej wyprawy spotkałem Ioanna Czeczniewa, organizatora ekspedycji „Drogami pamięci” i pomyślałem sobie: „Czemu nie?”. Na początku myślałem o tym jak o fajnej przygodzie, ale też idea tej podróży była ciekawa.
Powiedz słów kilka na ten temat.
Celem ekspedycji „Drogami pamięci” było oddanie hołdu, przywrócenie pamięci o osobach, które zostały wywiezione na Sybir.
Wywózki na Sybir kojarzą nam się naturalnie z opowieściami o naszych rodakach, których to dotknęło, ale Wy chcieliście uczcić pamięć nie tylko Polaków.
Tak, tam zginęły też miliony Rosjan, choć oficjalnych danych nie ma. Pisałem nawet w tej sprawie do instytutu w Moskwie – podali mi liczbę 1,5 mln osób. To bardzo mało. Kiedy już czegoś się podejmuję, lubię dobrze się przygotować – zacząłem czytać książki o tej tematyce, uzupełniłem więc przy okazji swoją wiedzę.
Miejscowi też doskonale wiedzą, że na Syberii byli Polacy, niektórzy twierdzą, że co 4-5 mieszkaniec Syberii ma polskie korzenie.
Wiesz, wydaje mi się, że masz jednak w sobie coś z szaleńca. Wyskakuje nieznajomy chłopak z Kamaza, zaprasza Cię na jakąś wyprawę, a Ty słabo znając rosyjski, niewiele wiedząc o terenach, które miałbyś przejechać, zgadzasz się na podróż?
Wiesz, może z boku rzeczywiście to tak wygląda. Sam o sobie nie myślę jako o szaleńcu, może jestem trochę ryzykantem. Lubię podejmować wyzwania, lubię uczyć się nowych rzeczy, to dla mnie satysfakcja i powód do dumy, że coś osiągnęliśmy, mimo, że dużo osób w nas nie wierzyło. Życie polega na tym, żeby próbować, jeśli się uda – to super, jeśli się nie uda – można spróbować kolejny raz. Z obserwacji wiem że „trofea” wcale nie przypadają wybitnie uzdolnionym, ale raczej dla wytrwałych.
Podróżowaliście przy bardzo niskich temperaturach. Ja zamarzam przy – 15 stopniach Celsjusza…
To ubieraj się cieplej (śmiech).
…w związku z tym zastanawiam się jak znosiłeś temperatury rzędu -40 stopni?
Kluczem do takich wypraw jest przygotowanie.
A jak takie przygotowanie wygląda?
Nie mieliśmy w ogóle doświadczenia polarnego. Na początku zbiera się więc informacje od osób, które już tam były, które więcej wiedzą na ten temat. Ja znalazłem dwie takie osoby, z nimi się konsultowałem w sprawie zakupów, mówili mi co się sprawdza, a co nie – to, jeśli chodzi o przygotowanie ekwipunku. Trzeba jeszcze przygotować się fizycznie. Nie jestem może wyczynowcem, nie mam też budowy kulturysty, ale styczność ze sportem miałem od małego. Ale oprócz fizycznego przygotowania najważniejsze jest nastawienie psychiczne, mentalne , hart twojego ducha, które pchają ciebie do przodu kiedy pokłady twojej energii są na wyczerpaniu.
A jakie miałeś wyobrażenie o Rosjanach zanim wyruszyłeś na Wschód?
Dobre. Czytywałem tych znanych podróżników, np. wspomnianego Jacka Pałkiewicza, Romualda Koperskiego i oni zawsze opisywali dobroć tych ludzi. Wyobrażenia sprzed podróży sprawdziły się niemal w stu procentach. Nigdy się nie zawiodłem, zawsze mogłem liczyć na pomoc, nigdy nie doświadczyłem żadnych złośliwości tylko dlatego, że jestem Polakiem, mimo, że obecnie te stosunki polsko-rosyjskie nie są zbyt dobre. Na szczęście nie dotyczy to zwykłych ludzi, ci zawsze umieją się ze sobą porozumieć, jesteśmy Słowianami. Z tymi, którzy mi pomogli mam wciąż kontakt.
W swojej książce „Rowerem przez mrozy Jakucji” opisujesz kolejne spotkania na trasie. Czy któreś z tych spotkań było dla Ciebie szczególnie ważne?
Takich spotkań było sporo. Pamiętam np. człowieka którego spotkałem na trasie Białystok (Polska) – Białystok (na Syberii). Zapadał zmierzch, na horyzoncie zobaczyłem sylwetkę. Początkowo myślałem, że to piechur, później zorientowałem się, że pcha obok rower. Kiedy się spotkaliśmy, mężczyzna powiedział, że bardzo się cieszy, że spotkał rowerzystę. Jego rower był niesprawny, a napotykani po drodze kierowcy nie mieli kluczy niezbędnych do naprawy. Ucieszyłem się, że mogłem mu pomóc. On sam bez żadnego większego przygotowania, nocując w kafeszkach, na przystankach autobusowych, będąc kilka razy okradanym, jechał by po 30 latach zobaczyć swoją wieś nad Bajkałem – miejsce, gdzie się urodził, gdzie spędził dzieciństwo. Mówił, że chciałby zobaczyć przed śmiercią swój dom.
To niesamowicie wzruszająca historia.
Tak. Ja – przygotowany, a on sam musiał przejechać jakieś 4 tys. km w jedną stronę, zwykłym rowerem. Dałem mu swoje klucze, jakieś drobne pieniądze, które miałem, dętki i opony na zmianę – to było rzeczywiście jedno z fajniejszych spotkań.
Twoja wyprawa rowerem przez Jakucję trwała trzy miesiące, przez ten czas byłeś „wyjęty” z tego świata, w którym funkcjonujesz na co dzień. Jak się po tych trzech miesiącach wraca do codzienności?
Mam zdolność szybkiego aklimatyzowania się.
Ale tak całkiem do tzw. „normalności” chyba nie wróciłeś – podobno śpisz na balkonie.
Fakt (śmiech). Mimo, że u mamy w mieszkaniu są wolne łóżka, śpię na balkonie. A wracając do tematu „normalności” – zawsze jest problem z pracą, bo żeby wyruszyć w taką podróż trzeba tę pracę zostawić. Rodzice mnie pytają jak zarobię na emeryturę, odpowiadam im zawsze, że póki jestem młody chciałbym coś zobaczyć, czegoś doświadczyć, żeby mieć o czym opowiadać swoim dzieciom i wnukom.
Zastanawiam się czy te Twoje podróże nie są czasem formą ucieczki…
Kurczę… przed czym ja uciekam…?
Nie wiem, a uciekasz?
Nie zastanawiałem się nad tym.
Pytam, bo wydaje mi się, że jesteś takim trochę niespokojnym duchem, któremu trudno byłoby się odnaleźć w takiej rzeczywistości, gdzie wymagano by od niego np. pracy od 8.00 do 16.00, który znudziłby się rutyną dnia codziennego. Myślę, że Twoje podróże mogą być taką ucieczką przed tym, co dla większości ludzi oznacza normalne życie, czyli stabilna praca, dom, rodzina – to, co mogłoby trzymać Cię w miejscu.
No coś w tym jest, ale też trzeba realizować swoje pasje. Odkryć, co się lubi, co się chce robić i do tego dążyć. Myślę, że pasja może doprowadzić do czegoś dobrego, dać poczucie spełnienia. Widzę kolegów, którzy mają ekstra pracę, super wykształcenie, rodziny, dobre samochody – ja tego nie ma, ale mam w zamian coś innego.
Czujesz się człowiekiem spełnionym?
Nie wiem, zadam sobie to pytanie jak będę miał 80 lat.
A czego Ci brakuje w życiu?
Chciałbym mieć rodzinę, normalną pracę, mieszkać na wsi. Nie chodzi mi o sprawy materialne, bo nigdy nie byłem materialistą – kto mnie zna ten wie, że zawsze gubię pieniądze czy wartościowe rzeczy. Rzeczy materialne nie mają dla mnie wartości.
A co ma dla Ciebie wartość?
Bóg, rodzina, przyjaźń, miłość – takie wzniosłe uczucia.
Taka moja ogólna refleksja na temat życia, to to, że każdy z nas płaci jakąś cenę za to, że jest w tym miejscu, w którym jest. To gdzie się znajdujemy, to konsekwencja wyborów, których dokonujemy. Jaka była cena Twoich marzeń?
To, że nie mam np. stabilnej pracy, zaniedbałem te sprawy zawodowe, nie odnalazłem miłości, bo która dziewczyna chciałaby chłopaka, który rzuca wszystko na trzy miesiące i poświęca się bez reszty kolejnej wyprawie?
Żałujesz tych decyzji, które podjąłeś?
Nie. Gdyby ktoś mnie zapytał czy chciałbym powtórzyć swoje życie, wcisnąłbym REPLAY.