Nie przepadam za spontanicznymi wyprawami. Lubię sobie wszystko skrupulatnie zaplanować, a kiedy jestem już na miejscu, lubię obejrzeć wszystko od A do Z. Ten wypad nie spełnił większości powyższych wymogów. Decyzja o wyjeździe zapadła dość… hmm… nagle, co prawda miałam listę miejsc, które chciałabym zobaczyć, ale znacznej części zobaczyć nie zdążyliśmy lub nie mogliśmy (bo turyści wykupili wszystkie bilety). Wróciłam więc rozdarta między zachwytem a rozczarowaniem, z mocnym postanowieniem powrotu.
Był marzec. I było zimno. Okazało się, że Andrzeja czeka służbowy wyjazd do Krakowa. Wpadł na pomysł, że pojedziemy razem i zostaniemy na weekend. Szczerze mówiąc trochę się wykręcałam, bo miałam sporo pracy, ale uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zupełnie nie znam Krakowa. To miasto było dla mnie zawsze przystankiem w drodze do Zakopanego.
Jest taki moment, gdy wjeżdżając do Krakowa widać góry – to właśnie wtedy budzi się we mnie niemożliwa do opanowania tęsknota za Tatrami. I właśnie dlatego nikt i nic nie było w stanie zatrzymać mnie w stolicy Małopolski na dłużej. Tym razem miało być inaczej…
Po załatwieniu spraw służbowych, w piątkowe popołudnie zameldowaliśmy się w hostelu Trzy Kafki, mieszczącym się przy ul. Straszewskiego 25. Znaczenie miała przede wszystkim lokalizacja – w centrum Krakowa, blisko Rynku Głównego. Wynajmowane pokoje znajdują się w starej kamienicy – niesamowity klimat, doskonałe miejsce dla miłośników historii. Przeszkadzał mi nieco brak łazienki w pokoju, choć mieliśmy ją na wyłączność – zamykana na kluczyk znajdowała się w przylegającym do pokoi korytarzyku. Pokój za to trafił nam się niezwykły. Na stronie funkcjonuje jako rodzinny, gdyż jest naprawdę duży, z czterema łóżkami, a cenowo porównywalny, a nawet korzystniejszy niż inne oferty pokoi dwuosobowych. Do tego całkiem przyjemny widok z okna na Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Pierwsze kroki skierowaliśmy na Rynek Główny, tyle że… po drodze było Collegium Maius, usytuowane u zbiegu ulic św. Anny i Jagiellońskiej jest najstarszym budynkiem uniwersyteckim w Polsce. Jego historia sięga roku 1400, gdy król Władysław Jagiełło przekazał Uniwersytetowi kamienicę. W ciągu XV wieku kolegium rozrastało się przez zakup kolejnych kamienic, a po dwóch pożarach połączone zostało w całość, dzięki czemu powstał arkadowy dziedziniec otoczony krużgankami. Na ganek pierwszego piętra prowadzą tzw. „schody profesorskie”. W latach 1840-1870 budynek został przebudowany w stylu neogotyckim i przeznaczony na siedzibę Biblioteki Jagiellońskiej. Dopiero po opuszczeniu kolegium przez Bibliotekę w 1940 roku możliwe było odnowienie i przywrócenie Collegium Maius oryginalnego wyglądu. Stało się ono także siedzibą Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Niestety, muzeum nie udało nam się zwiedzić.
Czasu było mało, więc popędziliśmy na Rynek Główny. To największy średniowieczny plac Europy, w 1978 r. wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.
W centrum rynku znajdują się Sukiennice, które tak samo jak dawniej, również dziś są miejscem handlu. Można tam kupić m. in. pamiątki, wyroby rękodzielnicze czy biżuterię. Początki kramów sukiennych w Krakowie sięgają XIII wieku, jednak na przestrzeni lat ich wygląd się zmieniał. Po pożarze w 1555 roku sukiennice odbudowano, a następnie w XIX wieku przebudowano.
Uwagę przyciąga wieża ratuszowa (sam ratusz został zburzony w 1820 roku), dziś oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Nie mogliśmy sobie odmówić obejrzenia panoramy miasta z jej szczytu. Oprócz niezwykłych widoków, warto zwrócić uwagę na ekspozycje umieszczone w kilku salach, na kolejnych kondygnacjach wieży. Można się z nich sporo dowiedzieć o historii samego budynku krakowskiego ratusza, dawnych zdobieniach – detalach kamieniarskich czy zobaczyć mechanizm zegara.
Kościół Mariacki obejrzeliśmy z zewnątrz, a wspinaczkę na wieżę oraz zwiedzanie wnętrza kościoła zostawiliśmy sobie na sobotę. Niestety, nie przewidzieliśmy, że… zabraknie biletów. Postanowiliśmy więc ten punkt programu przełożyć na kolejną wizytę.
Piątek zakończyliśmy zwiedzając Rynek Podziemny (Oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa). To kopalnia wiedzy o Krakowie i jego przeszłości. 24 września 2010 roku został otwarty szlak turystyczny „Śladem europejskiej tożsamości Krakowa” – interaktywna wystawa, rozmieszczona na powierzchni prawie 4000 m2. Schodząc do podziemi nie zapomnijcie… wygodnych butów, gdyż czekają Was ponad trzy godziny zwiedzania (choć tak naprawdę można by tam spędzić cały dzień). Na wystawie zobaczycie fragmenty brukowanych ciągów komunikacyjnych z okresu średniowiecza, zabytkowe monety i narzędzia, ozdoby, gliniane figurki, medaliony, rekonstrukcje warsztatów złotnika i kowala czy XI-wiecznych pochówków. Oprócz tradycyjnej ekspozycji, znajdą się tam współczesne sposoby przekazywania wiedzy, jak filmy dokumentalne, hologramy, ekrany dotykowe. Miejsce warte polecenia, zwłaszcza jeśli lubicie połączyć podróże ze zdobywaniem wiedzy na temat historii odwiedzanych miejsc.
Sobota zaczęła się wyjątkowo leniwie. Zmęczeni mijającym tygodniem, dość późno wyruszyliśmy na… Wawel oczywiście. Po drodze minęliśmy Okno Papieskie, przy ul. Franciszkańskiej – miejsce, gdzie papież Jan Paweł II spotykał się z krakowianami, a zwłaszcza młodzieżą, podczas swoich pielgrzymek do Polski. 16 października 2018 r. odsłonięto w Oknie, wykonaną ze szkła weneckiego mozaikę, przedstawiająca wizerunek papieża-Polaka na tle krzyża.
Na Wzgórzu Wawelskim powitał nas pomnik smoka, otoczony przez chmarę turystów. Niestety, smocza jama, czyli krasowa jaskinia pod wzgórzem, będąca legendarną siedzibą smoka zamknięta była na cztery spusty.
Zamek Królewski na Wawelu obfotografowaliśmy z zewnątrz dość dobrze, ale nasze poranne lenistwo miało swoje konsekwencje – wszystkie wejściówki do królewskich komnat były już wykupione. Przyznam, że byłam na siebie wściekła i nieco sfrustrowana, bo jak to? Przyjechać zwiedzać Kraków i nie wejść do zamku?! Na naszej liście do zobaczenia przy okazji kolejnej wizyty pojawił się więc drugi punkt.
Na szczęście udało nam się zwiedzić przepiękną Katedrę Wawelską, a w niej Groby Królewskie, niezwykłe kaplice, m. in. Wazów, Potockich czy Świętokrzyską oraz Dzwon Zygmunta. Pierwsza budowla sakralna w tym miejscu powstała ok. roku 1000. Na miejscu obecnego kościoła istniały wcześniej dwie katedry romańskie. Kościół gotycki powstał w XIV wieku, a w ciągu kolejnych stuleci był on wielokrotnie przebudowywany. Bogactwo wnętrz tego miejsca onieśmiela i zachwyca. To prawdziwa perła architektury.
W cenie biletu do katedry jest wejście do Muzeum Katedralnego, znajdującego się tuż obok. We wnętrzu oglądać możemy przedmioty, związane z kultem religijnym oraz oznaki i symbole władzy monarszej.
Zwiedzając korzystaliśmy z przewodników w wersji audio. Co prawda ich wypożyczenie wymaga pozostawienia kaucji w wysokości 100 zł, ale naprawdę warto – są znakomicie przygotowane.
Do hotelu wracaliśmy m. in. ulicą Grodzką, przy której znajdują się dwa, całkowicie różne, choć stojące tuż obok siebie, piękne kościoły. Kościół Świętych Apostołów Piotra i Pawła to podobno ulubiony kościół znacznej części krakowian. Nic dziwnego – we wnętrzu tej, powstałej w XVI/XVII w., barokowej świątyni ufundowanej na rzecz jezuitów przez króla Zygmunta III Wazę, znajdują się, umieszczone w nawach, zabytkowe kaplice. Ołtarz główny pochodzi z XVIII w. Wrażenie niezwykłego przepychu nieco mnie przytłoczyło, choć jednocześnie trudno przy tym nie popaść w zachwyt.
Gdybym miała wskazać jedno miejsce w Krakowie, które chciałabym odwiedzić ponownie, byłby to kościół św. Andrzeja. Sąsiaduje z wspomnianym kościołem świętych Piotra i Pawła, ale jego bryła jest w tym zestawieniu tak niepozorna, że można by go przegapić. Początki powstania tej budowli sięgają XI w. Wydaje się niezwykle surowa, być może dlatego, że kościół pełnił także funkcję obronną. Wnętrze jest raczej niewielkie, a przez to przytulne. Panuje tam atmosfera spokoju i skupienia, do środka wchodzą pojedyncze osoby, by pozwiedzać lub zatopić się na chwilę w modlitwie. Kościół mają pod swoją opieką siostry klaryski.
Kraków to nie tylko historia i piękna architektura. Mnóstwo tam także… knajp, pubów, restauracji, gdzie kulinarne tradycje regionu łączą się z nowoczesną kuchnią. Piątek i sobotę kończyliśmy właśnie w takich miejscach, by odpocząć chwilę i zjeść smaczny, gorący posiłek. Niestety, żadne z miejsc, które odwiedziliśmy, nie wydaje mi się godne polecenia – to także nasz plan na kolejny krakowski wypad – znaleźć klimatyczne miejsce, w którym będziemy się czuć dobrze.
Niedzielny poranek upłynął pod znakiem niespiesznego śniadania w pokoju i pakowania plecaków, gdyż czekała nas wycieczka do kopalni soli w Wieliczce (na szczęście bilety do kopalni można kupić przez Internet, uff…). Na miejscu zobaczyliśmy… hordy turystów z różnych stron świata. Oprowadzanie po kopalni odbywa się w kilku językach, dla każdego przewidziano oddzielną kolejkę, chwilę więc zajmuje zorientowanie się co też organizator tego przedsięwzięcia miał na myśli.
Jeszcze przed wyruszeniem, każdy członek grupy otrzymał odbiornik ze słuchawką, by słyszeć co mówi przewodnik. Niestety, w przypadku kopalni system ten sprawdza się raczej słabo, wystarczyło zostać „za zakrętem”, by natychmiast utracić sygnał. Tak więc z odbiornikiem czy bez – trzeba było trzymać się blisko przewodnika.
Kopalnię można zwiedzać na kilka sposobów, my wybraliśmy trasę turystyczną. To, jak głosi informacja na stronie kopalni: „Blisko 3 kilometry krętych korytarzy, 800 schodów do pokonania i zejście na głębokość 135 metrów pod ziemię”. Trasa zaczyna się w szybie Daniłowicza, po drodze można oglądać maszyny i narzędzia górnicze, podziemne jeziora, wysłuchać opowieści o historii i tajemnicach kopalni, metodach i warunkach w jakich na przestrzeni lat pracowali górnicy, a także obejrzeć ponad 20 komór, w tym najpiękniejszą, w której znajduje się kaplica św. Kingi – niezwykła świątynia, której zdobienia zostały wykonane z soli, oświetlona kryształowymi żyrandolami, zdolna pomieścić do 400 osób.
Trasa jest dość długa, więc może być męcząca dla maluszków, ale byli z nami w grupie dzielni rodzice, którzy dźwigali swoje pociechy na rękach przez część wycieczki. Także… można!
Dla wytrwałych kopalnia przygotowała dodatkową atrakcję w postaci wizyty w Muzeum Żup Krakowskich (1,5 km), gdzie zgromadzono wizerunki przedstawiające św. Kingę – patronkę górników, plany i makiety kopalni oraz urządzenia i sprzęt górniczy. Wyprawa w podziemia kończy się wyjazdem windą na powierzchnię – nie polecamy osobom cierpiącym na klaustrofobię!
Cała nasza wycieczka zajęła ok. 3 ha, warto więc zabrać ze sobą wygodne buty oraz butelkę wody. Jeśli chcecie robić zdjęcia, należy zgłosić to wcześniej w kasie i wykupić specjalne pozwolenia (koszt to, o ile dobrze pamiętam, ok. 10 zł).
Po wyjściu na powierzchnię, nadszedł czas na odpoczynek, czyli spacer na terenie tężni solankowej, znajdującej się nieopodal kopalni. Spływająca ze ścian i wytryskująca z małych fontann słona woda, tworzy w powietrzu „solny aerozol”. Przypomina to powietrze nad brzegiem morza. Wizyty w tym miejscu zalecane są osobom cierpiącym na choroby dróg oddechowych. Na terenie tężni znajduje się też wieża widokowa, z której można podziwiać park i szyby górnicze.
Rozleniwiliśmy się w Wieliczce i Krakowie, zapomnieliśmy na chwilę o codziennych obowiązkach. Wyjeżdżaliśmy nienasyceni – tyle jeszcze zostało do zobaczenia: Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kościół Mariacki, Zamek Królewski na Wawelu, Barbakan, Fabryka Schindlera… Nie odwiedziliśmy żadnego z krakowskich teatrów i nie znaleźliśmy knajpy, w której poczulibyśmy się „u siebie”. Ech… coś czuję, że jeszcze tu wrócimy.